W sierpniu miną dwa lata, od kiedy wymyśliłam sobie Literówkę. Pamiętam, jak spacerowałyśmy po lesie z moją przyjaciółką – obie w magicznym wieku 40 lat, obie z zapałem do utworzenia czegoś nowego – i mówiłam jej, że trochę się boję.
Nie wiem, kiedy te dwa lata minęły, taki to był rollercoaster. I choć swoją działalność prowadzę od 2010 roku, to mam wrażenie, że od 2020, czyli założenia Literówki, nauczyłam się najwięcej. I to tak dużo, że – jakby to moja mama określiła – w tyłku zaczęło mi się przewracać. Na kilka sposobów…
Jestem wybredna
Podobno Jennifer Lopez przed koncertem musi mieć wstawione białe róże do pokoju hotelowego, a Justin Bieber wymaga kilkunastu rodzajów żelków. Ja natomiast nie podejmuję się każdego rodzaju zlecenia. Już nie. Można by powiedzieć, że jestem wybredna i niewdzięczna. Odrzucam szansę na 300 opisów produktów, nie w głowie mi pisanie artykułów blogowych, transkrypcjom powiedziałam „dość”. Uparłam się na pisanie tekstów na strony internetowe i mocno trwam w tym postanowieniu.
Terminy takie, że daj sobie spokój
Ta jedna rzecz łączy mnie z NFZ-em. Niedawno dzwoniłam do przychodni, by zapisać się na USG i usłyszałam termin wrześniowy (nadmienię, że jest czerwiec). Tego samego dnia podobną datę zaproponowałam klientce zainteresowanej współpracą przy pisaniu tekstów na stronę. Wrzesień. Różnica jest jednak taka, że bez tekstów na stronę do września można przeżyć, a od jednego USG może wiele zależeć.
Spróbuj się do mnie dodzwonić…
…po 17. Albo kiedy piszę. Jak można być tak zamkniętym na klientów? Można. Kiedy jestem w trakcie pisania (jakby nie było dla klienta), wolę nie rozpraszać się rozmową telefoniczną. Po południu z reguły spędzam czas w ogródku lub w lesie, w towarzystwie najbliższych, bo muszę się zregenerować przed kolejną rundą pisania tekstów.
Aaa, i byłabym zapomniała: zawsze oddzwaniam, więc chyba nie jest ze mną tak źle.
Ośmieliłam się zarabiać
A nawet więcej – nie negocjuję cen. I jestem do tego stopnia bezczelna, że wolę w ogóle nie podjąć się zlecenia, niż brać, co dają, i cieszyć się, że mam pracę.
Z przyjemnością rzucam okiem na pracę domową mojej córki, pomagam jej w angielskim. Nie stać mnie, by pomagać innym osobom.
Patrzcie na nią… dwa lata minęły, a ona już zadziera nosa i stawia warunki.
Jak tak w ogóle można?
Szybko nauczyłam się, że można, a wręcz trzeba tak prowadzić swój biznes, by żyć bez wrzodów żołądka – choć tego jeszcze nie wiem, bo jestem przed USG i innymi badaniami.
Z tego miejsca, z mojego wysiedzianego fotela przed biurkiem, chcę podziękować osobom takim jak Emilia Wojciechowska, Jadwiga Korzeniewska, Ania Mindykowska. Bo pokazują, że można być niezarobioną, działać bez zadyszki i jeszcze robić wszystko po swojemu.
Dzięki, dziewczyny, robicie kawał dobrej roboty!
I na koniec dodam, że u mnie wcale nie jest jak w bajce. Regularnie się potykam i zaliczam solidne gleby, ale dźwigam się jakoś i uczę na własnych błędach.